środa, 12 grudnia 2012

4 - Korfu 2012



Korfu  Część 4






Wyjazd rano do Igoumenitsy . Na szczęście wszystko wiemy co gdzie i o której . Nie płyniemy do Kerkyry tylko do Lefkemi . I krócej i połowę taniej.



Szykował się z nami taki jeden chlewik ale los okazal sie łaskawy :)


 Maździa jako pierwsza na pokładzie .


 My na górę . Pogoda marzenie . Wiatr we włosach , Widoki bajka . Delfiny dookoła.








Po godzince jesteśmy na Korfu.

Plan ambitny , mamy na nie dwa dni . Ruszamy do Kerkyry ( Korfu ) . Po drodze mijamy przepiękną plaże tuż przy drodze . Zatrzymujemy się . Plaża z niebieska flagą , więc wiadomo, że z prysznicem i porządna toaletą . Woda jak stół , kryształowo czysta , dno piaszczyste , absolutna rewelacja.







W oddali Albania. Stojąc w wodzie robię zdjęcia rybek skubiących nogi .  Tak jest jednak w całej Grecji – fishpilling za free . Gdzie indziej 10 € za 30 min. Jest tu tak przyjemnie, że aż nie chce się wyjeżdżać . Plaż na Korfu mamy w planie kilka i to pięknych więc z żalem opuszczamy to miejsce. W końcu chcieliśmy się tylko odświeżyć .



Kilka kilometrów dalej . Pierwszy nasz cel . Pałac Achilleo .


To letnia rezydencja księżniczki Sisi , która  przyjeżdżała tu zapomnieć o tragedii w Mayerlink . Pałac wydaje się nieduży ale w środku aż trzy bardzo wysokie piętra. Ale po kolei.


Najpierw ogród . Wszędzie palmy , bungewilie . kaktusy . Mnóstwo ozdobnych krzewów  



Pośród tego stare rzeźby, w większości poświęcone Achillesowi. Cała ta posiadłość jest jak hołd Sisi dla Greckiego herosa . Począwszy od nazwy a kończąc na wielkim posągu w drugiej części ogrodu.


Po wejściu do pałacu oczywiście wielkie sale i pokoje , w których spędzała czas Sisi i jej rodzina, sypialnie i garderoby . Wszystko doskonale zachowane , zarówno  meble, ubrania jak i przedmioty codziennego użytku .

Kominek , gzymsy.




Zdobienia , rzeźby, sztukateria .

Prawdziwa perełka.
Jednak najbardziej podobały mi się schody. Cały pałac jest zbudowany jakby dookoła klatki schodowej ogromnych rozmiarów , w niej wysokie szerokie schody . Ściany w całości bogato zdobione malowidłami i wzorami wszelkiego rodzaju . Do tego ogromne lustra dające wrażenie ogromnej przestrzeni , powielające i tak  mnogość naściennych wzorów.


 Jednak najbardziej podobały mi się schody. Cały pałac jest zbudowany jakby dookoła klatki schodowej ogromnych rozmiarów , w niej wysokie szerokie schody . Ściany w całości bogato zdobione malowidłami i wzorami wszelkiego rodzaju . Do tego ogromne lustra dające wrażenie ogromnej przestrzeni , powielające i tak  mnogość naściennych wzorów. I tak trzy piętra .



Na ostatnim wielki obraz , wręcz panorama bitwy pod Troją i scena triumfu Ahillesa  nad Hektorem, ukazująca bezczeszczenie martwego ciała Hektora dookoła murów Troi. Robi wrażenie , tym bardziej jeżeli ktoś zna historię w tym mitologię grecką. 


Pałac imponujący,  wchodzi się do niego z jednej strony na parterze a wychodzi na dziedziniec po drugiej stronie na trzecim piętrze.

Dalej wielki plac, za nim ogród i dwa posagi . Jeden umierającego Achillesa ugodzonego strzałą w piętę . Drugi pokazujący go w chwili chwały . A to wszystko w punkcie skąd rozciąga się panorama na morze. Ogólnie ładne miejsce .


 




Kończymy. Ostatni rzut oka na pałac.





 Zagaduje nas miła dwójka turystów, świetnie mówiąca po polsku.

To Węgrzy !!! Okazało się, że przyjeżdżją czesto do Polski, gdzie kupują krasnale i inne takie :). Później sprzedają to u siebie w kraju. Pogadalismy chwilę i w drogę.

Jedziemy do Korfu. Po drodze  na naszą zgubę market JUMBO. Nazwałbym to „ MILION JEDEN DROBIAZGÓW”,  no cóż , Maździa jest pojemna , kasę jeszcze mamy, pomysły również, to i wpadło parę toreb różnych fajnych głupot do naszego domku i ogrodu. Ciepło . Kupujemy kolejną zgrzewkę wody. Ledwo wystarczała na dwa dni , często nie wystarczała J Podjechaliśmy na jakąś stację benzynową żeby się w cieniu napić i zjeść coś podręcznego. Nagle wyleciała jakaś greczynka i wywaliła nas stamtąd z hukiem. Głupie babsko, cienia nam pożałowało a mogliśmy u niej zatankować i zrobić zakupy. Zniesmaczeni wjechaliśmy do Korfu.

Na początek Kanoni . Pas startowy lotniska na Korfu zaczyna się w morzu. Tak , że lądujące samoloty do ostatniej chwili lecą nad sama wodą . Niezwykły widok . Nawet dla mężczyzny mieszkającego przez całe życie pobliżu lotniska, gdzie codziennie tuż nad głową startowały i lądowały ogromne samoloty.

                  
Przy samym początku pasa wzgórze z restauracjami i kioskami  pełnymi pamiątek, poniżej bardzo ładnie położony kościółek , mały , biały, na wysepce, dookoła morze .





             Super.







Z restauracji świetny widok na lądujące samoloty. Śmiesznie to wygląda. Samolotu nie ma np. przez godzinę . Ludzie np. autokarowa wycieczka snują się wszędzie bez celu. Nagle słychać hałas zbliżającego się samolotu i całe te towarzystwo leci z aparatami na zbity pysk miedzy stolikami na taras restauracji. Popychając się i przewracając nawzajem.




Ja byłem bardziej cierpliwy i w ogóle się stamtąd nie ruszałem J. Później zeszliśmy na groblę łączącą dwa brzegi zatoki tworząc jezioro spokojnej wody. Najpierw idziemy do kościółka . Z jednej strony ładny , z drugiej w remoncie . Zajrzeć do środka jednak można , tradycyjne świece też można zapalić . Jest też stoisko z pamiątkami . Naciskam żeby iśc na środek grobli i poczuć bezpośrednio nad głową huk, ciężar i siłę kolejnej lądującej maszyny. Poczuć zapach benzyny lotniczej i podmuch gorącego powietrza z silników. Na miejscu nie jesteśmy jedyni , jest jeszcze kilka osób , greków i para młodych ludzi z Rosji .
Po godzinie czekania na kolejną maszynę obie panie , moja i rosjanka domagają się opuszczenia już tego miejsca. Przekonuję Iwonkę , że jeszcze chwilę poczekamy zgodnie uważając , że jak odejdziemy na pewno przyleci. Rosjanin robi co może , żeby przekonać swoja połowę. Po rosyjsku używając dokładnie tych samych argumentów co ja . Aż zaczynamy się śmiać, po kilkunastu minutach kolega poddaje się i odchodzą . Po kolejnych dziesięciu ja również z żalem rezygnuję . I tak jak powiedziałaby osoba nie interesująca się lotnictwem straciliśmy bez sensu trzy godziny J

Jedziemy do Centrum , jadę i jadę domy jak domy , ulice zapchane , korek . Miasto zwyczajne . Żeby chociaż jakiś , deptak , rynek , zawsze wjeżdża się na coś takiego .
Ale skąd . wyjeżdżamy na nadmorski bulwar . Widać twierdzę ale nie mamy specjalnej ochoty się wspinać, 



 zakładając, że wrócimy tu jutro, odpuszczamy Korfu i kierujemy się na drugą stronę wyspy , na słynne plaże Paleokastritsy.

Na Korfu wszędzie blisko , po pół godzinie jesteśmy na miejscu. Paleokastritsa to ani wieś, ani miasteczko , miejscowość typowo turystyczna.  Przez prawie trzy kilometry droga wije się dolina aż do morza . Po jednej i drugiej stronie tylko hotele , campingi , domki wczasowe i inne turystyczne atrakcje. Paleokastritsa słynie z najpiękniejszych plaż  i widoków , niestety można do nich dopłynąć tylko łodzią . Ale w małym porcie jest cała masa łódek,  którymi miejscowi żeglarze dowożą chętnych na dowolnie wybraną . Po południu o określonej godzinie przypływają po plażowiczów i odwożą do portu. 
Jesteśmy na miejscu , droga prawie się skończyła , przed nami morze i zachód słońca .


Po spektaklu wjeżdżamy jeszcze na wzgórze gdzie prowadził już ostatni odcinek drogi . Na górze Monastyr otoczony ogrodami. Już wybieramy się na górę . Nie jestem zachwycony , nie chce mi się włazić znów pod górę. Kombinuję czy nie wjechać jeszcze wyżej samochodem tym bardziej , że pojechała tam właśnie jakaś para na motorze. Już miałem ruszać ale państwo właśnie zjechali zatrzymując się tuż za Maździą. Iwonka poszła na zwiady, ja zostałem.

Nie wiedzieliśmy jak ta chwila bardzo wpłynie na naszą dalszą podróż , jak wiele zmieni i ile ciekawego do niej wniesie.

Patrzę na gościa . Jasny jakiś , no nie grek myślę , Podjeżdżam Madzią metr, dwa żeby dyskretnie rzucić okiem na rejestrację . Jednak widzę GR .
Nagle z tyłu dobiega do mnie głos – DZIEŃ DOBRY.  Mocno zaskoczony odpowiadam .
Po wymianie kilku uprzejmości i uwag na temat miejsca skąd jesteśmy przedstawiamy się sobie nawzajem , właśnie wraca Iwonka i już wspólnie kontynuujemy rozmowę .
Viola , Polka , żona Darka pół Polaka, pół  Greka, mieszkający od dwudziestu ponad lat w Atenach. Spotkaliśmy ich właśnie na urlopie.
Pytamy o szczegóły Paleokastritsy tym bardziej , że jesteśmy w niej dopiero od pół godziny. Pytamy gdzie przespać , gdzie kupić jedzonko, co zobaczyć w okolicy. Okazuje się , że nocują na pobliskim, podobno dobrze wyposażonym campingu . Rozjechaliśmy się, każdy w swoją stronę, nie umawiając się specjalnie. Oni gdzieś pojechali, a my na camping. Zameldowaliśmy się, pojechaliśmy 150 m w górę , skręciliśmy w lewo i pod dorodna oliwką rozstawiliśmy namiot. Po godzince już po ciemku podjeżdża motor, no proszę, "cześć, cześć i wiecie moi drodzy ten następny namiocik jest nasz". Już było widać , że jesteśmy na siebie skazani J. Polecieliśmy do sklepu kupić wina na kolację, za radą Darka i Violi mieliśmy wziąć takie nalewane w plastykowe butelki po wodzie, zimne z beczki czy czegoś takiego. Stało tego ze cztery rodzaje , wzieliśmy dużą butelkę ale mimo wszystko jeszcze jedną normalną. Po powrocie do namiotu  Darek krzywi się i mówi … nieeeee no co wy kupiliście, przecież to rycyna. Spojrzeliśmy na siebie zdumieni ale kolega od razu ratuje sytuację mówiąc, że pójdzie i to wymieni. Rycyna ? – o co chodzi ? przecież wino ( wkrótce będą wyjaśnienia ). Po bardzo długiej nocy pełnej opowieści o nas samych, o  naszych rodzinach , o życiu , o zaletach życia w jednym i drugim kraju , podlewanej cały czas winem , wstaliśmy rano o dziwo bez bólu głowy. Nasi znajomi mieli swoje plany, my zaś ambitnie założyliśmy zwiedzanie  Angelokastro , Sidari , Monster Coast , Agios Nicolas , Peroulades i …….. i tak dalej. Darek jak usłyszał ile chcemy zobaczyć jednego dnia to się zaśmiał i powiedział , ze nie mamy szans. Ja jednak z całym przekonaniem twierdziłem , że spokojnie , że nas nie docenia i  pojechaliśmy.

Najpierw Angelokastro.

Wjeżdżamy na wzgórza skad jestwspaniały widok na Paleokastritsę.


 
 Nieduża twierdza za to  na bardzo wysokim wzgórzu . Półgodzinki piechotą w górę ale bez problemu. Solidne wysokie mury na krawędzi urwiska . Ciekawe kto chciałby to zdobywać ? Wchodzimy przez bramę . W środku pozostałości budowli , baszty , kościółek , wykute w skale groby, krypty ,  gdzie prawdopodobni chowano mnichów .



 
 I niesamowity widok na błękitne morze aż do horyzontu i pobliskie plaże bardzo daleko w dole . Jakbym stał na dachu :)  Dla samych widoków warto było tu się wspinać .



 

 



No i ten błękit :)

Wszystko pięknie, tylko zdjecia zrobione są znad krawedzi urwiska. w dół pionowo kilkaset metrów a te łódeczki to normalne jachty i żaglówki. 

Bliskość jest złudna , to zasługa teleobiektywu.



Zadowoleni wracamy do samochodu i dalej do Sidari . Po jakimś czasie zjeżdżamy z gór i przejeżdżamy przez Agios Nicolas .







Ciekawostka , chyba z dziewięćdziesiąt procent miejscowości i miast w  Grecji nosi nazwę Agios coś ….   :) 
Obowiązkowa kąpiel, odpoczynek i świeżutcy ruszamy dalej . 

                                                                     A tak kwitną Agawy.





Oznakowanie dróg jak to w Grecji . Wszystko ok. ale jakimś cudem , trzymając się ściśle mapy, dojeżdżamy do celu z zupełnie innej strony i inną drogą . Nieprawdopodobne :) W Sidari zwykła plaża, miasteczko dla Anglików i Irlandczyków . Napisy po angielsku, piwo w pintach. Odległości w yardach , to nie dla nas, zresztą  samo Sidari nas nie rusza. Jest tu ciekawe, znane miejsce. Tuż za miasteczkiem znajduje się tzw.  Canal Amour.


 
 Sidari położone jest dla odmiany nie na skalistym wybrzeżu, a na piaskowcach co powoduje to w kontakcie z morzem ciekawy efekt. Woda wymywa nieregularnie piach tworząc niesamowite rzeźby . Skały wystające z morza i  strome klify ostro się w nie wbijające, mają niesamowite kształty . Błękitna woda zmieszana z osadami piaskowców jest nieco mętna ale to fajnie wygląda i jest nawet podobno lecznicze . Część osób naciera ciała szaro żółtą mazią.



Nie pierwsze te miejsce w Grecji gdzie widzimy takich pomazańców. Krótki spacer i jesteśmy w wodzie . Mały kanion z podziemnym kanałem o wspaniałych ścianach, przechodzącym na drugą stronę klifu. Bardzo malownicza jaskinia.

 



Ludzi sporo jak na tak małe miejsce . Część smaruje się błotkiem , część sprawdza legendarne opowieści o szczególnym działaniu tego miejsca, część po prostu zażywa kąpieli.  Sprawdzamy wszystkiego po trochu,  parę fotek i kierunek Peroulades, jedziemy na Monster Coast . Z jednej strony wysokie piaskowe klify wpadające wprost do morza , wszystkie dziwacznych może i trochę strasznych kształtów, z drugiej wąskie plaże z ogromnymi klifami z tyłu.






 z drugiej wąskie plaże z ogromnymi klifami z tyłu.

Większe wrażenie robi na mnie droga ,którą dojeżdża się do tego miejsca . Lekko dwa kilometry bardzo stromej i krętej drogi . Do tego nad samym morzem . Klepisko pokryte nie piaskiem a  dziesięciocentymetrową warstwą pyłu w postaci beżowego talku. Opony jadącego przez to samochodu wyciskają  go gwałtownie na boki jakby to wszystko wybuchało . Niesamowite widowisko. Bardziej wygląda to tak, jakby się coś paliło.








Zielsko dookoła w tym samym kolorze . Księżycowy krajobraz .


 Fajowo.







Jedziemy dalej , po drodze zatrzymujemy się na grilla ( kozy ! ).



Wracamy przez góry , przed nami znów widok na Kerkyrę, ale wracamy do Paleokastritsy i od razu szukamy wioski z restauracją gdzie jedzenie podają bezpośrednio na papierowych serwetach. Podobno żarcie pycha, do tego tanie bo na papierze i bez sztućców,  przez co oszczędniej,  i szybko się sprząta. Niestety wg informacji naszych nowo poznanych znajomych, którzy byli tam dzień przed naszym przyjazdem, wioska ma być oddalona od kampingu jakieś cztery kilometry i jeszcze jeden w lewo. Przejechaliśmy 10 i nic. Po chwili zawróciłem.  Znaleźliśmy za to uroczą malutką wioskę z tak wąskimi uliczkami , że musiałem się wycofać bardzo uważając żeby nie pourywać lusterek. Ładnie tam było nie powiem .



 

 



Zapytaliśmy młodego chłopaka na skuterku o poszukiwaną knajpę i drogę do niej . Po namyśle , trochę zaskoczony kazał nam jechać za sobą .





Jakież było moje zdziwienie gdy skręcił z głównej drogi w lewo jakieś sto pięćdziesiąt metrów za miejscem gdzie ja zawróciłem. Cała Grecja . Tu zaraz , kawałek  np. dwa kilometry to bite 10 . Nie raz się na to wpakowaliśmy . Zresztą magiczna odpowiedź „ Tak” ( po grecku – „Ne” ), skutecznie wprowadza w błąd każdego pytającego o drogę . Miły chłopak zawiózł nas z siedem kilometrów tak po prostu . Na miejscu okazało się jednak , że restauracja jest dziś nie czynna gdyż jest – Panguri  ??????? czyli coś na kształt naszego odpustu. Święto miejscowego kościoła. Zjeżdżają się niemalże wszyscy mieszkańcy okolicznych wsi i miasteczek i tańczą , jedzą , wino piją i śpiewają . Dla nas rewelacja . Zapytaliśmy czy jako turyści możemy również wziąć w tym udział , powiedziano , że bez problemu .

 Popatrzyliśmy na przygotowane grille i mięsiwo  :)



... skoczyliśmy na najbliższą plażę, 


Po godzince z dobrą nowiną ruszylismy na camping do naszych znajomych. Z zadowoleniem przyjeli nasza propozycję spędzenia wieczoru w ludowo greckim stylu.

Jednak najpierw mieliśmy zaplanowany nocny rejs statkiem ze szklanym dnem . Bilety mieliśmy kupione już rano . Wchodzimy na pokład a tu bileciki sprawdza ……….nasz kolega ze skuterka . Świat malutki , szczególnie na małym Korfu. 

Nasza Żółta Łódź Podwodna , w srodku ciasna jak Uboot. Do tego wiszace kamizelki i połmrok jak na prawdziwej łodzi.


 Płyniemy.  Ciemno , ryb mało , wszystko śpi , lepsze widoki mam w akwarium  ale dla kogoś kto widział coś takiego pierwszy raz to jest to super ciekawa wycieczka. Wszystkim się podobało tylko nie mnie.. Stateczek płynął wzdłuż brzegów skalistych wysepek podświetlając skaliste dno i strome skały reflektorami . Była możliwość kąpieli nocnej na pełnym morzu ale nikt nie wyraził zainteresowania , skład na łodzi był mocno pomieszany, w tym dzieci , więc i wina nikt specjalnie nie pił i kąpiele odpuściliśmy.

Wg mnie dużo lepiej wyglądało to z zewnątrz . Podwodne reflektory dookoła statku , błękit rozświetlonej wody. Muzyczka na pokładzie, to lubię .




Z morza widok na oświetloną Paleokastritsę . Wcześniej zachód słońca na morzu , za chwile wschód księżyca . Ciekawiej wyglądały oświetlone skały i woda z góry niż przez szyby z dołu. Świetnie wyglał podświetlony port jachtowy skąd wypłyneliśmy.





Wróciliśmy szybko na camping . Znajomi już czekali , razem w Maździę i… po jakimś czasie pojawiliśmy się w Temponi.

Na wejściu grilowanie na całego, grill na przyczepie od ciagnika, ogromny, nie jakieś tam nasze ... kratki. Nie jestem miłośnikiem grilla ale niejednego polskiego supermana wpędziliby tym Grecy w kompleksy :)



Suvlaki - szaszłyk z koziny polany pachnącą oliwą za pomocą miotełki z prawdziwego oregano. Cud miód :)









Impreza przerosła moje oczekiwania . Ludzi setki , tyleż krzesełek i stolików.






Orkiestra , ludziska tańczą greckie tańce . Od najmłodszego do najstarszego , wszyscy razem trzymając się za ręce. Tak jak w Bułgarii . Praktycznie to samo. Widzieliśmy już to wcześniej . Nie zmienia to faktu , że impreza na całego zrobiona z rozmachem .



Niby w kółko to samo ale z przyjemnpością się to ogląda, Takie wielorodzinne tańce.



Zamawiamy wszystkiego po trochu i siadamy . Na stole mamy wszystko : wino , suwlaki , sałatki , napoje , ja jednak stanowczo domagam się rycyny , Darek kompletnie mnie nie rozumiejąc oponuje , krzywi się i tłumaczy , że to niedobre , że paskuctwo i tak dalej . Nie daje za wygraną , dopóki nie spróbuje nie uwierzę . Żubrówkę też mało kto lubi a ja uwielbiam . Buteleczki zgrabne , nieduże , trochę prowincjonalnetykieta ale ujdzie . Bierzemy dwie sztuki , dalej mnie kolega nie rozumie , krzywi się ale trochę pije. Ja też . Na początku zupełnie normalne winko , za chwilę jednak palące świństwo . Teraz już wiem o co chodzi i z przyjemnością mogę to g… wylać . Pal licho pieniążek.  Siedzimy ze dwie godziny patrząc jak towarzystwo się bawi . Impreza na całego . Fajne lokalne klimaty . Jak u nas na odpuście tylko mordobicia nie było . Dziwny kraj J




Picia do bólu, żarcia do bólu , sałatki , szaszłyki , mięso z rusztu polewane oliwą wiechetka z oregano lub tymianku  – ceny wysokie , gdyż wszystko charytatywnie na kościół.


Panowie górą .


                                                                                                                  Wszyscy razem





                 Czas na popisy indywidualne.


Impreza pomału się kończy, częstowani jesteśmy pysznymi pączkami polanymi miodem . Pycha , do tego gratis :)  

   Grilowanie skończone , pora do domu , na .... winko.


Wracamy na camping i znowu jazda prawie do rana J Długo nie zapomnę tego ranka. Nie zasłanialiśmy namiotu . Leżeliśmy odkryci . Czułem jakby coś mnie delikatnie gryzło , czy chodziło po mnie , ale nie komary. Chyba , że tak małe , że ani ich nie było widać ani słychać .Gryzły prawie bezboleśnie , może jakieś meszki . Ale Iwonka również odkryta bez ubrania nie skarżyła się w ogóle . Nie wiedziała o co mi chodzi . Widać może cieplejszy byłem i ta błękitna krew … J

Przyszedł czas wyjazdu z Korfu. My na wyspy oni do Meteorów, żegnamy się serdecznie z nieukrywanym żalem, obiecując sobie, że jeszcze sie gdzieś spotkamy, może na Lefkadzie ?   Chwilę poźniej śmigamy prosto do Lefkemi na prom.


Ruszyliśmy przez całą wyspę do Lefkemi , przeciskając sie co chwile przez maleńkie , kolorowe wioski i małą gastronomię tuż przy drodze. Po godzinie jesteśmy na miejscu , nie obyło się bez paru niezamierzonych wycieczek gdyż znaki w Grecji …… szkoda gadać ,  przygotuję sesję na końcu tej opowieści .Prom za godzinę więc wpadamy jeszcze do centrum ogrodniczego po jakieś krzaki , potem w markecie drobne zakupy i do portu.

 Pogoda jak marzenie .
Prom, słoneczko , wiaterek , godzinka i jesteśmy na lądzie .

Sami na pokladzie. Płynie z nami tylko kilka osób.


Dlaczego flaga Grecji jest nibiesko - biała ???   ciekawe  :)
Pogoda jak marzenie. Prom, słoneczko , wiaterek , godzinka i jesteśmy na lądzie .

 

Mijamy sznur tutejszych taksówek i ruszamy na południe.
Na Lefkadę około setki , po drodzem mijamy, czerwone wzgórza , jezioro hiacyntów wodnych i Pargę ale już się nie zatrzymujemy.



 Po drodze zatrzymujemy się na plaży w Kanali.

 Ładna , piaseczek jak na Helu, długa, ludzi praktycznie nie ma.


Odpoczywamy, z zadziwieniem odkrywam jakieś cebulowe zapewne Ismeny rosnące i kwitnace w gorącym piasku. Nieprawdopodobne , przecież nie da sie po nim chodzić bez klapek.



Teraz przed nami wzgórza Lefkady. Lato bardzo gorace w tym roku, widzimy wypaloną ziemię.


Po połgodzinnej jeździe wyłania sie przed nami tunel na Lefkadę.


ale to już w kolejnej części .


Dalej część 5 Wyspy Jońskie



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz