Część 3
Parga , Vikos , Aoos , Mosty , Styx .
Pani niestety nie czekała . Na szczęście zostawiła nam otwarty pokój i poszła spać . Rozpakowaliśmy się , samochód na parking , należne mi piwko i lulu. Wreszcie w domu.
Śniadanko , Świeżutkie pieczywo z pobliskiej piekarni , .masełko , pomidorki , cebulka papryka , pycha. Po tylu dniach podróży , śniadanko marzenie.
Parga jak rok wcześniej , piękna w dzień , jeszcze piękniejsza w nocy
Przed nami kilka dni , plaż , knajpek , wycieczek , kolacji , spacerów, zakupów i w ogóle beztroski . W końcu tu przyjechaliśmy na urlop. Codziennie kolacja w innej knajpie .
Później obowiązkowe piwo u zaprzyjaźnionych dziadków połączone z cowieczornym przeglądem wczasowiczów , ich strojów , zachowań . W zasadzie wszyscy siedzą w knajpkach odwróceni w stronę ludzi spacerujacych po bulwarze, piją piwo, ouzo, kawę i … i nie wiadomo po co tak siedzą .
My zresztą robimy to samo . Nasi dziadkowie bardzo zadowoleni , że to właśnie u nich spędzamy kolejny wieczór. Ku naszemu rozbawieniu a później rozpaczy dodają do każdego piwa miskę chipsów z migdałami . Przez pięć dni w pardze zjadłem więcej chipsów niż przez ostatnie dziesięć lat.
Solonych migdałów chyba też . Stanowczo odmawiamy kolejnych miseczek .
Pierwszego dnia odpoczywamy , plaża , spacery, rowery wodne , wyspa.
Parga jest śliczna , taka mała Mamma Mia. Można po niej chodzic w tę i spowrotem bez żadnego celu. I wcale sie nie nudzi. Z cudownie oswietloną wysepką jest prawdziwa perełką wszystko wyglada trochę jak dekoracje w Disneylandzie.
Powyzej widok na miasteczko z twierdzą w tle i pieknie połozona restauracja.
Ludzie tu pogodni i usmiechnięci . Dziewczyny na skuterkach , usmiechniete , wszystko przepisowo :))))
Oni naprawdę żyją tu na luzie , jakie tam kaski czy inne głupoty.
Wszyscy jak widać :)))))))))))) pełen luz.
Drugiego to samo z tym , że o 19 tej chcemy pojechać taką objazdową ciuchcią do zamku paszy znajdującym się na wzgórzu niedaleko Pargi. Jesteśmy o czasie ale okazuje się, że jesteśmy godzinkę do tyłu. Patrzymy na siebie i już jest jasne, że czas jest przesunięty. Mogła nasza menago na nas czekać te dwa dni wcześniej J
Kolejny dzień – Styks.
Jedziemy po śniadaniu. Do samego Styksu blisko, jakieś 20-25 km. Po drodze kilkakrotnie mija nas Pick Up ze szczekaczką. Myslałem, że agitują, a to tylko chłopaki cebule i czosnek objazdowo sprzedaja . Zreszta bardzo mili . Po piwie i jedziemy dalej :) . Tu nik się specjalnie nie szczypie, jakie tam promile :) o co codzi ? :)
Przed nami jezioro pełne wodnych hiacyntów
chwilę później czerwone wzgórza , taka jest grecka ziemia.
Do źródeł jednak trzeba iść strumieniem kilka kilometrów. Woda góra 5 stopni aż szczypie.
Zniechęci każdego już na początku. Ludzie jednak idą dalej i wracają, o dziwo żywi.
Co robić ? Zaciskamy zęby i ruszamy. Idziemy sto, dwieście, trzysta metrów. Woda do kolan , zimna jak cholera . Mimo to idziemy dalej, coraz dalej . Nawet niezauważyliśmy
kiedy zrobiła się ciepła.
Teraz już z przyjemnością pokonujemy skalne przeszkody. Styks jest cieplutki !!!
Najpierw wysokie ściany dookoła, później głębsze miejsca ale maksymalnie woda do piersi. W zasadzie super spacer środkiem wąskiego strumienia aż do jego źródeł. Dookoła widoki, widoki, piękna sprawa. W pewnym momencie spotkalismy trzech młodych chłopców, zapewne z ojcem. Siecią, a raczej siatka łowili ryby. Mysleliśmy, że się bawią bo technika była śmieszna, no może zabawna . Ojciec zaczajał się z siatką przy skale, a chłopcy rzucali kamienie i skakali jak szaleni płosząc jakieś wyimaginowane ryby. No bo niby co miałoby pływać w takim Styksie ? Nagle po złapaniu kilku może dwunastocentymetrowych srebrnych rybek i wyjęciu torby okazało się, że mają ich juz bardzo dużo. I tak szli przez całądrogę robiąc co chwile to smieszne zamieszanie.
Dalej im węższy strumień tym głębszy i nurt szybszy. Ale do przejścia. Trzy bardzo trudne miejsca .Dwa razy miałem poważny problem z przepłynięciem wąskiego gardła.
W jednym ręku wysoko nad głową plecak i ciężki aparat. Prąd silny, jedną ręką, przytapiało mnie pod koniec. Raz się udało. Raz pod sam koniec Grek rękę podał. Raz musiałem wrócić i jakieś sprytne dzieciaki górą po skałkach, przeniosły moje rzeczy.
Było też tak , że jak australijski żołnierz pokonujący w birmańskiej dżungli rzekę , szedłem pod prąd po dnie, trzymając plecak i aparat nad zanurzoną całkowicie głową. Koniec końców doszliśmy dokąd się dało, robiąc przy tym setki zdjęć.
W powrotnej drodze było już łatwiej, wiedzieliśmy czego się spodziewać i gdzie. Mimo to na wyjątkowo płytkiej wodzie runąłem na kamienie ochlapując porządnie aparat. Poobijałem się trochę ale aparat nie był pod wodą. Po wytarciu okazało się , że po włączeniu wyświetla jakże przykry komunikat – ERROR .
No cóż, pójdzie parę złotych na naprawę, pomyślałem. Jakieś dwadzieścia metrów dalej strumień przegradzał ogromny głaz.
głębsza woda, ale tylko kawałek , jakieś dwa trzy metry. Myślę sobie, nawet jak będzie głębiej to i tak mnie całkiem nie nakryje, jeszcze nigdzie nie zakryło mi wyprostowanych rąk. Plecak na siebie, aparat w górę i delikatnie zsunąłem się do wody. W mordę, było ze trzy metry, najpierw pod wodę poszedłem ja, później aparat. Dna nawet nie dotknąłem, plecak mnie wyniósł. Wygramoliłem się z powrotem na korzeń, przedmuchałem aparat, wyjąłem baterię i jak gdyby nigdy nic poszedłem za niczego nie świadomą małżonką.
ERROR - koniec zdjęć
Pal licho aparat, szkoda było Styksu w powrotnej drodze, bo słońce z innej strony świeciło więc wszystko wyglądało inaczej . Zastanawialiśmy co dalej ze zdjęciami. Początek podróży a tu taki pech. Co robić ? Kupić nowy taki sam lub lepszy ? Wszystko ok. ale nie w Grecji. Kupić jakikolwiek, na przeżycie ? Bez sensu wydane pieniądze.
Każdy pomysł zły. Na początek otwieram wszystkie możliwe miejsca w aparacie, wyjmuję na szczęście nie tknięty obiektyw. Optyka czyściutka, reszta mokra. Do wieczora wyświetlacz odparował ale na rano był gorzej zaparowany niż po zatopieniu.
Nie dałem za wygraną, wystawiłem go na cały dzień, na maksymalne słońce. Pomogło trochę. Ekran ma jakiś tęczowy ale po przejściach , więc może być. Wkładam baterię a on nic. Kompletnie. No to pięknie. Liczę już w głowie pieniążki a tu Iwonka mówi, naładuj baterię. Naładowana była odpowiadam ale wkładam do ładowarki. Po dwóch godzinach wkładam ją do aparatu, spoglądamy na siebie, chwila emocji, włączam a on ….jak gdyby nigdy nic …………………….. DZIAŁA .
To już mój drugi porządny aparat, który poszedł pod wodę i po wysuszeniu zagadał jak należy.
Okazało się jednak później , że jak mamusia trzymała Achillesa za piętę mocząc go w Styksie , to ta była później jego słabą stroną, tak , że ja musiałem trzymać aparat chyba za lampę gdyż jedynie ona odmówiła współpracy. Podsumowując fantastyczna wycieczka.
Na przyszłość, świetne miejsce. Spacer do źródeł, rafting, wyprawa na koniach do ujścia Styksu, spływy kajakowe . Dla każdego coś .
Kolejnego dnia wypoczywaliśmy , plaża , Parga , knajpa , plaża , rowerki wodne i wycieczka popierdółką do ruin zamku. Wsiedliśmy w taki pociąg na kółkach za dychę od twarzy i po godzinie byliśmy na górze w ruinach, na samym szczycie wielkiej góry niedaleko miasteczka.
Trochę podziemi , tunele z otworami strzelniczymi .
i co najważniejsze wspaniały widok na cała okolicę .
W dole Parga , jej plaże, twierdza z zupełnie innej perspektywy, zatoka , morze , w oddali Paxos i Antipaxos , zupełnie już daleko cień Korfu .
Już dla tego warto było tu wjechać . Wracamy. Po drodze malutka wioska, wszyscy napotkani nas pozdrawiają i starsi , i dzieci , ładny zwyczaj .
Na tarasach winogrona . Wszędzie wielkie siaty pokrywające całe podwórka i gaje, słuzące do zbierania oliwek.
Mamy 15 min. przerwy .
Mijamy drogowskaz na Pargę, zwykła decha ale ładne miejsce.
W pobliżu znak Waterfall
Jasne , że idziemy. Za nami w ciemno jak stado baranków zasuwaja inni. Kilkadziesiąt metrów dalej kolejny znak. Po kilkuset wąska już ścieżka i jakiś strumyczek. Na nim czterdziesto centymetrowy uskok. Waterfall, że boki zrywać . No cóż, może źle poszliśmy ale nie było już czasu na poszukiwania. Wszyscy ze śmiechem wracamy. Wycieczka trzy godzinki ale bez wspinaczki i o to chodziło. W Pardze tradycyjnie od razu do knajpy, wieczorny spacer do Twierdzy i po bulwarze. Zawitałem wreszcie do super rockowej knajpy z muzyką, którą lubię . Knajpa z wyjściem na dwie strony budynku. Z barem od wejścia do wyjścia i z tą wyjątkową atmosferą koncertu rockowego. Iwonka mniej zachwycona , nie słyszy co myśli . Dwa razy piwo , dwa razy metaxa i niestety wychodzimy . Jeszcze tu wrócę . J
Kolejnego dnia jedziemy do wąwozu Vikos - Aoos .
Z naszych wcześniejszych ustaleń wynika, że są tu warte zobaczenia stare kamienne mosty.
Kilka górskich wiosek utrzymanych w ludowym, zabytkowym klimacie i sam wąwóz Vikos ze swoimi podobno niesamowitymi krajobrazami.
Do mostów trzeba będzie pewnie posuwać z piętnaście kilometrów piechotą ale cóż.
Jedziemy sobie spokojnie przez góry, la, la la , a tu nagle jest taki jeden , i to tuż obok . Trochę zaskoczeni , oglądamy , robię parę fotek .
Przed samą wioską Kipi trafiamy na kolejny , do tego ładne przejscie po skałach. Po krótkim spacerze jedziemy w stronę Metsowa .
Po drodze znów kilka mostkow. W samym Metsowie bylismy jednak w zeszłym roku więc zawracamy.Tablica pokazuje rzekę i miejsca innych mostów w tym rejonie. Patrzymy na szlak wzdłuż wyschniętej górskiej rzeki i zastanawiamy się czy iść pieszo czy podjechać jeszcze dalej i zasięgnąć więcej informacji. Jedziemy. Dookoła skały do nieba, wydają się wielkie. Dalej wioska, cała zbudowana z okolicznych łupków.
Tu, to taki gotowy materiał budowlany. Solidne kamienne jakby cegły w szarym kolorze , taki też kolor ma cała wioska i przez to ciekawie wygląda.
Wąwóz i widok na Kipi
Wąwóz i widok na Kipi
Za wioską kolejny most , dalej jeszcze jeden. Powoli uczymy się je odnajdywać i coraz lepiej nam idzie . Góry maleją więc wracamy.
Woda to rzadkość :)
Jedziemy w stronę Vikos. Po drodze tabliczka „Misiek” 20 min - na długo zapamiętamy tę nazwę J .
Pół godzinki ? a co tam, spacerek, żadna sprawa, idziemy, nawet wody nie bierzemy . Pomału schodzimy kamienną ścieżką . Ciekawe kto ją tu tak solidnie wybrukował ?
Ścieżka prowadzi w dół wąwozu , mocno pokręcona , kilkanaście metrów i kolejny zakręt w przeciwną stronę .Z każdym zakrętem patrzę na to z coraz bardziej mieszanymi uczuciami , lekko się idzie w dół ale co będzie z powrotem . Zobaczymy.
Po jakimś czasie schodzimy na dno wąwozu . Ścieżka , rewelacja nowiutka , kto to układa ? więźniowie ? pasjonaci ? w każdym bądź razie luksus. Jeszcze jakieś czterysta metrów wzdłuż wyschniętej rzeki i jest Misiu . Wyjątkowy . Troszkę podreperowany ale wspaniały .
Ten brak wody jest mylący, jesienia i wiosną woda zasuwa az miło.
Obok informacja , ile kaski Unia dała na renowację tego i innych.
Tak naprawdę to tylko Misiu był w tak dobrym stanie. Wracamy , gdzieś z boku w jaskiniach czy gdzieś tam słychać dużo różnych głosów . Albo wspinacze , grotołazi albo ci od ścieżki , ciekawe czyje ?. Dochodzimy do miejsca gdzie ścieżka się rozchodzi i mijając tabliczkę , coś tam, coś tam….( nazwa miejsca gdzie na nią weszliśmy ) - 30 minut . W dół dwadzieścia , w górę trzydzieści , logiczne. No i zaczęło się .
Pniemy się w górę , na początku jakoś szło , dalej mozolnie po kilkanaście metrów i przerwa .
Jesteśmy bądź co bądź w wąwozie , niecka , słońce wali pionowo , upał nie do zniesienia.
Wiem już w jakich okolicznościach zginęli Polacy w Samarii. Iwonka , która zwykle śmiga po górkach jak kozica pomału nie daje rady . Nie znosi upału, również na plaży. Dla niej to koszmar . W pełnym słońcu ostro w górę . Na oko ¾ trasy , coraz gorzej. Zostawiam żonę gdzieś w cieniu i zasuwam na górę po butlę z wodą . Inaczej nie da rady. Po chwili jestem przy samochodzie . Zabieram butlę z wodą i na dół a tu Pani Iwonka bliska śmierci właśnie kończy wędrówkę w górę . Dostaliśmy mocno w d…, nie ma co J.
Jedziemy dalej , przed nami w planie jeszcze kilka wiosek, monastyr na skale w Vikos i jeszcze jeden most tyle, że najbardziej znany i atrakcyjny bo trzyprzęsłowy.
Wszystko idzie jak z płatka , parkujemy w wiosce . Spacerek po jej stromych wąskich uliczkach .
Nagle niespodzianka , znak informujący , że monastyr 800m w dół . Do tego informacja , że wąwóz Vikos jest najgłębszym wąwozem na świecie. Że ściany mają miejscami ponad kilometr . Potwierdza to wpis do księgi Guinessa i specjalna tablica . Ruszamy w dół . Droga niespecjalnie stroma, wybrukowana aż do klasztoru , daleko ale nie ma tragedii.
Wkoło głębia , że tak to nazwę , bo nie można tego nazwać dolinami , imponujące.
Monastyrek skromny , zadbany, zawieszony jakby na skale tuż nad przepaścią, jest tu nawet mały taras z którego można podziwiać krajobraz a raczej to co przed nami i przede wszystkim w dole. Nie każdy podejdzie do barierki.
Chodzimy , oglądamy , nagle odkrywamy tabliczkę „ Old bridges ” ileś tam minut. Pierwszy ruszyłem .
Sto , dwieście metrów po ścieżce jakby wykutej w skale , taka półka ale ostrożnie da się Obok Vikos w całej okazałości . trzysta metrów i robi się wąsko. Kto tu posadził irysy ?
Idziemy dalej i zaczyna się .
Jest przejście wzdłuż ściany szerokości tak z 80 cm .Ściana po lewej ręce 200 m albo lepiej pionowo w górę, po prawej przepaść tak z kilometr. Wszystkiego jakies 20-30 m ale wystarczy . Po drodze jeszcze jakieś cienkie dechy na kołkach, to kładka . Piiiiii.. Żadnej barierki , linki ,czy łańcucha . Dobre dla alpinistów i desperatów , okazuje się , że dla mojej Iwonki również . Ta w sandałkach posuwa dalej dzielnie tłumacząc mi , że trzeba ostrożnie bez paniki . Ja stary wyjadacz , latałem z ojcem po dachach mniej lub bardziej stromych , wyżej i niżej ale z rozsądku mam opory. No nic idę . Moje gó…..ne klapeczki luźno na stopach . Trzeba tylko żebym się potknął , jak w Styksie. Gadam cały czas, że to głupie , bo jak pszczoła , czy coś bzyknie nagle koło ucha to jak nic człowiek odruchowo machnie i …poszedł w dół ale idę .W razie co podczas spadania miałbym czas spokojnie zadzwonić po helikopter i pewnie miałbym jeszcze jakieś szanse .
Mówię wam kilometr w dół . Idziemy dalej , widać przez jakieś chaszcze ( jak one tu wyrosły) ? jaskinię ale dróżka jeszcze węższa .
Poddajemy . Później Iwonka mówi „szkoda , że nie poszliśmy dalej” . Bardzo śmieszne. Może w adidasach , może wiedząc co jest dalej ale jak na nieprzygotowanych amatorów to i tak poszliśmy najdalej . Innych wariatów tam nie spotkaliśmy . Powrót nie mniej pasjonujący, dochodzimy do tabliczki z informacją o mostach . No tak, równie dobrze można było napisać Rysy 2h lub Mount Blanc 5h. Wracamy do wioski ciesząc się , że nie jest stromo jak w Miśku. Jedziemy dalej , szukamy kamiennych schodów , które maja kilka kilometrów i idą przez wąwóz. Widzimy je co prawda po przeciwnej stronie w skałach ale nie możliwe żebyśmy tamtędy poszli .
Jedziemy od ich drugiej strony.
Znów ładne wioski , widoki na góry, droga się kręci , wyżej coraz wyżej . Wysoko, tylko trawy dookoła , nagle znak. Uwaga zwierzęta hodowlane , taki z krową .
Skąd u licha tu krowa ? Z jednej strony stroma góra , z drugiej urwisko , wszędzie trawa wyschnięta pewnie ze sto lat temu. Zero wody , nawet wilgoci . Jakie krowy ? Po kilku zakrętach , no nie ! idzie, dumnie , sama ze świetnym dzwonkiem na szyi , tak wzdłuż drogi .
Ciekawe dokąd ? Ślady na jezdni pokazują , że jednak zna drogę i nie pierwszy raz tędy idzie , do tego chyba nie sama. Za jakiś czas na górce , chodzi sobie całe stado . Ciekawe jak tu przeżyło.
Taka polska holenderka zdechłaby po dwóch godzinach , z głodu , pragnienia i upału .
Droga schodzi niżej, jest coraz gorsza już nie asfaltowa ale nie zatrzymujemy się .
Nagle pojawiają się dwa niemieckie Trampery i kilkanaście osób z kijkami . Tu zaczyna się wąwóz Vikos . Kamiennej ścieżki nie znaleźliśmy ale oglądając ją z drugiej strony gór nie sadzę żebyśmy się odważyli przejść ją tego samego dnia bez przygotowania .
Wracamy do Kipi. Przed nami widok na Zogorię.
Brakuje nam tylko ostatniego mostu tego o trzech przęsłach. Okazuje się , że jest zaraz przy drodze w dolince . Pięknie , tylko sto metrów piechotka w dół . Fajny , długi , pod spodem rzeka kamieni .Widok tego właśnie mostu ściągnął nas wcześniej w te strony.
Kończymy . Kierujemy się w stronę Joaniny, tam też jest coś co chcielibyśmy zobaczyć . Zaraz po wyjeździe trafiamy na kolejne mniejsze już mostki .
okazuje się , że jest przy nim drogowskaz . No szok „ MISIU ” 30 min . Prostą ścieżką wzdłuż wyschniętej rzeki .
Zakląłem tylko J po niecałej godzinie Joanina .
Spore miasto , nad wielkim jeziorem . Na dużym wysokim półwyspie Pałac Paszy, muzeum historyczne i trochę wykopalisk oraz starówka .
Wszystko otoczone solidnymi murami . Te częściowo na skarpach tuż nad jeziorem , .
Przyjechaliśmy tu zobaczyć pałac Paszy , ale okazało się , że bramy zamknięte na głucho . Tak jakby ktoś zamknął przed laty i wyjechał . Przez drzewa widać tylko minaret i kopułę meczetu . Pewnie ładnie jest w środku bo jak drzewa niepospolite to i ogród pewnie piękny ale nie ma co .
Idziemy do muzeum a tam : stylowa restauracja , meczet , muzeum i inne stare budowle jak to w twierdzy, jakieś armaty itd . poza tym trochę jak w parku .
W restauracji wesele , mieszanka kultur . Folklor na całego . Spacerujemy po tym parku , zastaje nas tu zachód słońca .
Pochodziliśmy trochę po starówce małymi uliczkami, miedzy równie małymi domkami . Doszliśmy do głównej bramy. I turystyczno – handlowa uliczką do samochodu . Po drodze wahałem się nad zakupem ręcznie kutej miedzianej aparaturki . ale 400 € skutecznie mnie zniechęciło . Śmignęliśmy przez znane nam już rondo J)) na autostradę i do domu.
Jednak po drodze doszliśmy do wniosku , że jednak warto nadłożyć drogi i mimo późnej pory podjechać do Igoumenitsy zbadać teren . Co tam jest , jakie to miasto ? Skąd odpływają promy , dokąd , co ile i o której.?
Okazało się, że to był niezły ruch . Bardzo nam to później pomogło w dalszej podróży. Sama Igoumenitsa nic wielkiego, zwykłe małe portowe miasto z portem, promami, promenadą. Pełna knajpek i …koniec .
No nie do końca. Przy promowej toalecie, watpliwej czystości siedziała jakas drużyna sportowa i ....... wszyscy w tym smrodzie z przyjemnoscią pochłaniali wielkie placki pizzy, smieszne to było, bo było ich całe mnóstwo . Na zdjeciu siedzą maruderzy lub ci najwytrwalsi , wczesniej nie bardzo mogłem zrobić fotkę.
No nie do końca. Przy promowej toalecie, watpliwej czystości siedziała jakas drużyna sportowa i ....... wszyscy w tym smrodzie z przyjemnoscią pochłaniali wielkie placki pizzy, smieszne to było, bo było ich całe mnóstwo . Na zdjeciu siedzą maruderzy lub ci najwytrwalsi , wczesniej nie bardzo mogłem zrobić fotkę.
Wróciliśmy do domu i … ( mało mi było ) znów w miasteczko . Rock Cafe , piwo u dziadków, gyrros i lody . Dopiero potem do domu.
Następny dzień , na miejscu. Zestaw atrakcji tradycyjny J plaża , twierdza, knajpa , spacer, knajpa, spacer, lody, pita, knajpa , dom , spacer, knajpa itd.:)
I tak do końca pobytu .
Zapada decyzja , że Korfu , które mieliśmy zaliczyć przed Pargą , a odpuściliśmy z braku czasu (podobnie jak VIKOS ) zaliczymy teraz.
Dalej Korfu w części 4
Witam podróżników, mam pytanie, w jaki sposób wygląda przygotowanie się do wyprawy -przewodniki, internet?Relacja równie ciekawa jak poprzednia, że o zdjęciach nie wspomnę. Są bardzo klimatyczne.
OdpowiedzUsuń